Nad Polską od kilkudziesięciu godzin zalegają chmury związane z ośrodkiem niżowym, który powstał nad Ukrainą i Białorusią, a następnie przemieścił się nad Polskę. Niż na szczęście jest płytszy, aniżeli początkowo prognozowały modele to numeryczne, ale i tak daje sporo opadów deszczu.
Silne deszcze wystąpiły już w czwartek, kiedy oprócz opadów wielkoskalowych, wystąpiły obfite opady konwekcyjne. W woj. śląskim, opolskim i wielkopolskim ulewy spowodowały lokalne podtopienia, a sumy opadowe z posterunków opadowych IMGW lokalnie w ciągu doby osiągnęły ponad 80 mm. Mimo wszystko było mniej groźnie niż prognozowało to wiele modeli numerycznych, m.in. Aladin i WRF. Były miejsca, gdzie opad został przez te modele dwukrotnie zawyżony – zamiast sum zdecydowanie przekraczających wartości 100 mm, notowano opady dobowe rzędu kilkudziesięciu mm. Jednak nawet takie deszcze, mimo że ziemia była gotowa przyjąć nadmiar wody, spowodowały raptowny wzrost stanów wód w rzekach. W Czechach na kilku wodowskazach zanotowano przekroczenie najwyższego poziomu zagrożenia powodziowego, natomiast w Polsce doszło do przekroczeń stanów ostrzegawczych, głównie na Odrze.
W piątek znaczące opady deszczu o charakterze wielkoskalowym weszły około południa do Polski wschodniej. Wieczorem najmocniej padało na Pomorzu i w północnej Wielkopolsce. Lokalnie w ciągu zaledwie godziny potrafiło spaść ok. 10 mm deszczu. Ponieważ silne opady występowały przede wszystkim na nizinach, nie odnotowano większych problemów z nadmiarem deszczu. Mocne deszcze były tutaj nawet potrzebne, gdyż od wielu tygodni w Polsce północnej panowała pogoda zdecydowanie za sucha.
W sobotę i w niedzielę padało w wielu regionach Polski. Największe opady występowały w Polsce północno-wschodniej i centralnej. W górach większe opady pojawiły się w niedzielę, ale nie spowodowały one znaczących wzrostów stanów rzek. Większej powodzi póki co unikniemy, długotrwałych i silnych opadów na południu Polski w prognozach na najbliższe dni na szczęście nie widać. Lokalnie nie wyklucza się jednak podtopień, zwłaszcza po przejściu burz.Prawdopodobnie około czwartku pogoda w naszym kraju się na tyle poprawi, że będzie można znów mówić o prawdziwym lecie.
Warto zastanowić się nad tym, dlaczego prognozy wielu modeli numerycznych w ciągu ostatnich dni przeszacowywały opady deszczu. Okazuje się, że o wiele lepiej prognozę opadów podawały nam modele globalne, o dość dużej rozpiętości siatki (np. w przypadku GFS punkty obliczeniowe znajdują się mniej więcej co 30 km). O ile modele globalne dobrze poradziły sobie z sumą opadów, to nie zawsze trafiały w miejsce ich występowania. Natomiast w przypadku modeli o gęstszej siatce, które obliczały prognozy dla obszaru kilku krajów, pojawiały się gigantyczne sumy opadów. Szczególnie dużo deszczu miało spaść w Polsce południowo-zachodniej (stąd SkyPredict wydał ostrzeżenie 2. stopnia – jak widać to po ostatnich godzinach, ostrzeżenie tego stopnia dla większości regionów nim objętych nie było potrzebne). Większość modeli regionalnych pokazało zbyt duże sumy opadowe, w sumie tylko UM ze strony ICM dość dobrze określił ich intensywność. Można się dziwić, dlaczego tym razem dokładniejsze prognozy przewidywały opady z tak dużym błędem. Na pewno wpływ na to miała niecodzienna sytuacja synoptyczna nad Polską – niż, który spowodował, że ciepłej jest na północy Europy, aniżeli w jej centralnej części. Inną przyczyną może być brak dużej ilości stacji pomiarowych w Europie wschodniej, skąd przyszedł do nas ten niecodzienny układ pogodowy.